piątek, 25 stycznia 2019

Choć trochę zaspokajam tu swą chęć pisania ;)

Cześć, nie będę się tłumaczyć czemu mnie tak długo nie było bo na pewno wszystkich już to dawno znudziło ale już od jakiegoś czasu mam ogromną ochotę trochę do was popisać.
Penie już wiecie że mieszkam u Mańka. Jestem bardzo szczęśliwa. My jesteśmy. oczywiście nawet dzisiaj kłóciliśmy się o jakieś pierdoły i oboje siebie czasem wkurzamy ale po za tym jest cudownie. Uwielbiam budzić się koło niego i zasypiać przy nim. Nie znoszę kiedy idzie na noc do pracy. Wtedy nasz koc (który ostatnio kupiliśmy w home&you i który służy nam jako nakrycie pościeli żeby nie siedzieć centralnie w ubraniu na pościeli) służy mi do ogrzania bo bez Mańka nie ważne jak szczelnie owinę się kołdrą to jest mi zimno.
Nie jestem jeszcze przyzwyczajono do mówienia że coś nie jest moje tylko zazwyczaj nasze, jak ręczniki, żelazko, deska do prasowania czy suszarka. Mimo że wiem że on też jeszcze nie może do tego przywyknąć to jednak łapię się na tym w myślach.
Przyzwyczaiłam się nawet do jego zapachu po pracy. Wcześniej go znosiłam, teraz wiem że to jest część jego którą też uwielbiam, kocham. Zapach potu, smarów i maszyn nie należy do najprzyjemniejszych ale wiem że bez swojej pracy Maniek na pewno nie był by taki jaki jest teraz a kocham go za to jaki jest.
Za niedługo stukną nam dwa lata. Po dwóch latach Marek z Asią czyli mój brat ze swoją obecną żoną wzięli ślub, wydaje mi się że jeżeli Maniek kupił by pierścionek to nie potrafiłby tego ukryć. Nie jest zbyt dobrym aktorem. Wiedziałby że się zgodzę, że na jego pytanie odpowiem "tak, chcę" i nie umiałby ukryć tej radości że będzie mógł mnie nazywać swoja narzeczoną a po jakimś czasie żoną. Chociaż mam nadzieje że się mylę. Chciałabym żeby zrobił mi jakąś niespodziankę i żebym niczego się nie domyśliła.
Wiem że wam już chyba zasłodziłam na amen ale uwielbiam go ponad wszystko. Mam nadzieje że wy też będziecie mieć takie szczęście jak ja i znajdziecie kogoś dopasowanego do siebie. Z kim będziecie szczęśliwi.
Byłam ostatnio u Alana. Alan jest moim przyjacielem od gimnazjum. Odpierdzielaliśmy takie akcje że szkoda gadać. Nie są one w stylu "zajebaliśmy batonika w tesco", ani "napierdoliliśmy się jak chuje w krzakach". Nasza przyjaźń zaczęła się od wyjazdu na Węgry w 2kl gim. Byłam wtedy o wiele bardziej pewna siebie niż dzisiaj. Byłam niezależna od wszystkiego. Nie wiem czy było to spowodowane moją depresją i próbowaniem zwrócenia na siebie uwagi innych. Nie jestem nawet pewna czy miałam depresje. Może nie radziłam sobie po prostu z tym co było w domu i z moją zazdrością że większość ludzi ma lepiej. Nie wiem ale mniejsza. Na Węgrzech odbijało nam. Była wtedy faza na "nakurwiam węgorza nananana". Puszczaliśmy na komputerze w tamtejszej szkole które były ogólnie dostępne i których nikt nie sprawdzał więc puściliśmy 10h wersje tej piosenki i na następny dzień cały czas tam był, dźwięk wyłączyliśmy i ekran też ale piosenka cały czas tam leciała. Albo weszliśmy do klasy gdzie była prowadzona lekcja i w sumie cały czas uciekaliśmy grupie. Co jak co ale uwielbiam uciekać. Nie wiem w sumie czemu. Możliwe że to jest moje przyzwyczajenie bo zawsze uciekałam z domu, a to na 3h dłużej do szkoły, a to do znajomych na 3dni, a to do brata i jakiś przyjaciółek na 3tygodnie itd. Ucieczka zawsze niesie ze sobą chociaż szczyptę adrenaliny. Uwielbiałam uciekać z Alanem. Oczywiście oboje siebie przez te wszystkie lata traktowaliśmy jako przyjaciół. To chyba jedyny facet z którym byłam w bliższej relacji niż kolega i ani jedna ani druga strona nie poczuła nic więcej prócz przyjaźni. Jest on więc kimś ważnym.
Po gimnazjum kontakt był coraz gorszy ale był. Nie mieliśmy do siebie o to pretensji. Kiedy się spotykaliśmy zazwyczaj nie byliśmy sami, a to z Dada a to z Alex a to z Bartkiem czy z Mańkiem. Ale ostatnio od dłuższego czasu przyszłam do niego do domu. Mimo dość bliskich relacji i i tak długiej przyjaźni byłam u niego w domu drugi raz. Poczułam się jak za starych czasów kiedy myślałam że jeżeli naprawdę się postaram to mogę zrobić wszystko. Sama złapałam się na sprowadzaniu się na ziemie. Nie mogę wielu rzeczy a to na co mam wpływ jest mikroskopijną częścią tego na co chciałabym mieć wpływ. Doszło do mnie ze straciłam wiarę w samą siebie. Pamiętam że jak wychodziłam z gimnazjum i mimo tych wszystkich okropnych rzeczy jakie wtedy robiłam do tej pory wspominam to jako najwspanialszy czas. Pamiętam jak pani Włodarz moja ukochana bibliotekarka mówiła mi żebym nigdy się nie zmieniała. Pani Włodarz, przepraszam ale zmieniłam się. Straciłam iskrę za którą tak mnie pani kochała. Ja panią tez kochałam ale już nie jestem tą samą Krysią. Minęło już tyle czasu. Tak bardzo mnie to przeraża co ten świat i ci ludzie ze mną zrobili. Ale wiecie co? Ja jeszcze nie straciłam do końca nadziei. Poszłam na fajne studia i spot spotkałam fajnych ludzi. Czuje ze przy nich odżywam, za to Alan wydoroślał. Jak wypowiadam to słowo jest ono tak przesiąknięte goryczą że aż boli. Alan wydoroślał. Chciałam podczas naszego ostatniego spotkania żeby wygłupiał się i śmiał się razem ze mną ale on tylko pocierał skronie zamykał oczy i z litościwym uśmiechem mówił "ja pierdole z kim ja się zadaje". Mam wrażenie że mojego Alana już nie ma. Że mogę go przywołać tylko przypominając jakieś wspomnienie jak wyjazd na Węgry. Że cała nasza znajomość opiera się na wspomnieniach. Nie byłoby to takie złe gdyby nie to że nie staramy się o nowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz